Wszyscy mają Sonę, mam i ja! LELO Sona pierwszy soniczny masażer łechtaczki
Wszyscy mają Sonę, mam i ja! Chyba już dawno nie było takiego gadżetu, o którym tyle się mówiło i mówi nadal. Do zapoczątkowanej przez Womanizer bezdotykowej stymulacji łechtaczki dołączyła kolejna marka. I to nie pierwsza, lepsza marka, ale LELO – jedna z bardziej rozpoznawalnych i luksusowych firm produkujących gadżety erotyczne.
LELO nie skopiowało jednak mechanizmu ssącego, a wprowadziło zupełnie inną technologię, opartą na falach dźwiękowych. I tak powstał pierwszy soniczny masażer łechtaczki – LELO Sona. Występuje on w trzech kolorach: jasny róż, różowy i czarny, a także w dwóch modelach: Sona i Sona Cruise. Wyglądają identycznie, ta druga posiada jednak funkcję Cruise Control, która magazynuje 20% mocy i uwalnia ją przy mocniejszym dociśnięciu do łechtaczki. Do mnie trafił model podstawowy.
Pierwsze wrażenie
Od samego początku wiem, że mam do czynienia z produktem luksusowym. Pudełko zapakowane jest w ochronny, materiałowy woreczek, który chroni przed zarysowaniami czy śladami palców na przezroczystej części.
Minimalizm i elegancja, to pierwsze co przychodzi mi do głowy, gdy widzę pudełko z delikatnym tłoczeniem i złotymi literami. Plastikowe okienko sprawia, że widzę Sonę w całej okazałości jeszcze przed otwarciem opakowania i wręcz nie mogę się doczekać, aby wziąć ją w swoje ręce.
W środku, oprócz samego gadżetu, znajduje się mała skrytka, a w niej satynowy woreczek do przechowywania, saszetka lubrykantu, ładowarka, karta do rejestracji produktu i instrukcja obsługi.
Luksusowy design
Sona prezentuję się przepięknie! Część silikonowa jest bardzo delikatna w dotyku, jedynie przyciski odznaczają się na jej gładkiej powierzchni. Złota część, wykonana z bezpiecznego materiału ABS dodaje charakteru zabawce i sprawia, że całość wygląda naprawdę rewelacyjnie, w przeciwieństwie do nieco topornych Womanizerów czy pierwszych modeli Satisfyer. Dodatkowo membrana, która znajduje się wewnątrz „dzióbka” nie jest w żaden sposób przyklejona. To po prostu nieco cieńsza warstwa silikonu, z którego stworzony jest gadżet!
Szybkie ładowanie i przyciski do wyuczenia
Przed pierwszym użyciem musiałam Sonę naładować, co trwało ok. 2 godzin. Po tym czasie, według producenta, gadżet może działać bez przerwy przez godzinę.
Jeśli wydaje Wam się, że to mało czasu to mogę od razu powiedzieć, że nie wyobrażam sobie, aby ktoś był w stanie używać Sony przez godzinę bez przerwy. Panel sterujący to trzy przyciski: „+” służy do uruchomienia i zwiększania intensywności, „-” to zmniejszenie intensywności i wyłączenie gadżetu przy dłuższym jego przyciśnięciu, środkowy przycisk służy do zmiany rytmów, których, podobnie jak intensywności, mamy 8 do wyboru. Podczas użycia trzeba uważać, żeby nie pomylić guzików. Notorycznie zdarzało mi się zamiast plusa naciskać ten środkowy, przez co zmieniał mi się tryb, co było rozpraszające.
Masażer jedyny w swoim rodzaju
Myślałam, że po tym jak używałam gadżetów ssących, mogę choć w minimalnym stopniu spodziewać się tego, co mnie czeka. Myliłam się całkowicie. Pierwsze użycie było, no cóż…rozczarowujące. Moja łechtaczka zareagowała na nowe doznania niezbyt przychylnie i jedyne co czułam to drażnienie na pograniczu bólu. I to na najsłabszej intensywności! Nawet nie chciałam myśleć, że gadżet, na który tak długo czekałam, okazał się być bezużyteczny. Zaczęłam czytać opinie innych kobiet na forach i doszłam do tego w czym rzecz! O ile w przypadku ssących zabawek można bez problemu użyć ich „na sucho”, tak w przypadku Sony lubrykant jest absolutnie niezbędny.
Do Sony trzeba się przyzwyczaić
Przy użyciu lubrykantu na bazie wody było już zdecydowanie lepiej, ale przyznaję, że potrzebowałam kilku podejść, żeby Sonę polubić, a wręcz pokochać! Przy tak intensywnym masażu łechtaczki trzeba się po prostu nauczyć z gadżetem obchodzić po swojemu. W moim przypadku najlepiej sprawdza się duża ilość lubrykantu i rozpoczęcie zabawy na najniższych obrotach. Sam „dzióbek” umieszczam początkowo nie na samej łechtaczce, a tuż nad nią. Fale dźwiękowe nadal są wtedy odczuwalne, ale jakby nieco bardziej stłumione.
Dzięki Sonie po raz pierwszy zrozumiałam (i poczułam!) co znaczy stymulacja całej łechtaczki. To, co potocznie nazywamy łechtaczką to tak naprawdę żołądź łechtaczki. To taki wierzchołek góry lodowej, dzielący się w głębi ciała na dwie odnogi, które otaczają pochwę.
Stymulacja całej łechtaczki
Dzięki Sonie po raz pierwszy zrozumiałam (i poczułam!) co znaczy stymulacja całej łechtaczki. To, co potocznie nazywamy łechtaczką to tak naprawdę żołądź łechtaczki. To taki wierzchołek góry lodowej, dzielący się w głębi ciała na dwie odnogi, które otaczają pochwę.
Zabawa z tym gadżetem to dla mnie kilkuminutowe balansowanie na granicy orgazmu. To uczucie, które towarzyszy tuż przed szczytowaniem, z tym że utrzymujące się zdecydowanie dłużej. To tortura i maksymalna przyjemność jednocześnie, a sam orgazm jest tak intensywny, że po wszystkim czułam się wręcz wyczerpana i już wiedziałam skąd te wszystkie zachwyty nad Soną.
Przy tym wszystkim muszę dodać, że nigdy nie weszłam wyżej niż na 3 poziom intensywności więc ciężko mi sobie nawet wyobrazić jak mocna musi być wersja Sona Cruise!
Idealna do wanny
Jest to też pierwszy gadżet, który używany przeze mnie w wannie, świetnie się sprawdza. Zazwyczaj w wodzie wszelkie łechtaczkowe zabawy bardziej mnie drażnią niż sprawiają przyjemność, jednak Sona stanowi wyjątek. Podczas używania między łechtaczką, a membraną zbiera się woda, co sprawia że masaż jest delikatniejszy i może trwać jeszcze dłużej.
Od podekscytowania do euforii
Przeszłam od podekscytowania, przez rozczarowanie, a na euforii kończąc więc cieszę się, że dałam Sonie kolejną szansę. Jest to zdecydowanie gadżet warty swojej ceny, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość i dać sobie trochę czasu, zwłaszcza jeśli jest to pierwszy lub jeden z pierwszych gadżetów w Waszej kolekcji. W zamian dostaniecie naprawdę dużo przyjemności!
Po lekturze masz ochotę na zakupy? Masażer LELO Sona znajdziesz w naszym sklepie.