Viamax Warm Cream krem rozgrzewający łechtaczkę – czy to ma prawo działać?
To przecież nie ma prawa działać. Chwyt marketingowy i naciąganie ludzi – dokładnie z takimi myślami spoglądałam na opis żelu Viamax na stronie Secret Delivery. Moja przekora sprawiła, że właśnie ten produkt wybrałam do recenzji, jednocześnie zastanawiając się, co ja w tej recenzji napiszę, jeżeli faktycznie ten żel okaże się być picem na wodę… Bo w końcu – w ilu słowach można coś krytykować? I kto to by chciał czytać?
A dodatkowo towarzyszyła mi myśl, że chyba każdej kobiecie, która jest świadoma swojego ciała, jego seksualności i tego, że nie zawsze w łóżku działa ono tak, jak byśmy chciały, przychodzą na myśl dokładnie takie same słowa: to nie może działać, to nie może być takie proste. I zwykle konsekwencją takiego myślenia jest to, że żele tego typu omijamy szerokim łukiem, najwyżej z ciekawości przeczytamy opis, ale zakupu nie zrealizujemy, bo szkoda nam pieniędzy. Skutkiem tych wszystkich rozważań jest to, że oto trzymam w dłoni tę małą, ciemnoróżową tubkę z żelem. I jestem już po testach. Czy taki diabeł straszny? O tym za chwilę, ale najpierw od początku…
Naturalny skład dla częstszych orgazmów
Warm Cream od szwedzkiej marki Viamax to żel z naturalnych ekstraktów roślinnych takich jak wyciąg z buzdyganka naziemnego, saw palmetto (boczni piłkowanej), żeń-szenia, owsa i damiany. Brzmi egzotycznie, choć kwiatki tej ostatniej rośliny wyglądają uroczo i przywodzą mi na myśl rodzime kaczeńce.
Żel ma za zadanie poprawiać ukrwienie w rejonie łechtaczki, zwiększając tym samym intensywność i częstotliwość orgazmów. Produkt jest bezpieczny dla prezerwatyw. Dostępny jest w tubce o pojemności 15 lub 50 mililitrów. Ja testowałam tę mniejszą wersję.
Opakowaniowy minimalizm
Żel dostajemy w kartonowym, różowym, prostym pudełeczku. Bez zbędnych folii czy opakowania większego niż potrzeba. Doceniam ten minimalizm. W pudełeczku znajdziemy też krótką instrukcję w wielu językach, zawierającą w polskiej wersji także zdanie: „Seks jest dobry dla zdrowia”. Jaki to ma mieć związek z działaniem produktu – nie mam pojęcia, ale brzmi w pewien sposób uroczo.
Tubka jest miła w dotyku, ma najzwyklejszą zakrętkę, która solidnie trzyma się na miejscu. Tubka się nie wygina, jest elastyczna, a jednocześnie zwarta, co uniemożliwia uszkodzenie i wyciekanie produktu. Sam Warm Cream jest biały, nieprzezroczysty. Ma gęstą konsystencję, nie rozlewa się ani nie kapie. Nic się dzięki temu nie zmarnuje. Rozprowadza się łatwo, nie klei się.
Temperatura idealna
Mając doświadczenia z rozgrzewającymi lubrykantami, obawiałam się, że po zastosowaniu żelu czeka mnie bieg do łazienki, by natychmiast go z siebie zmyć, bo poczuję nieznośne, bardzo niekomfortowe pieczenie. Zaskoczenie było pozytywne, ponieważ pojawiło się ciepło, dość mocne, ale w ślad za nim nie odczuwałam spodziewanego pieczenia. Ucieszyłam się, bo oznaczało to przynajmniej tyle, że mogę spokojnie testować żel dalej. I była to już pierwsza zaleta. Uczucie ciepła w moim przypadku nie trwało długo. Znikało przy każdym zastosowaniu po kilku minutach.
To, na co Warm Cream zdecydowanie zadziałał, to pobudzenie gruczołów i poprawa nawilżenia. Ze względu na stosowaną antykoncepcję mam problem z suchością pochwy, więc było to dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie.
Wyjątkowe nawilżenie
Dużo większego pobudzenia nerwów w łechtaczce czy jej okolicy nie czułam. Wrażliwość mojego ciała nie zmieniła się drastycznie, choć poprawiła się, jeśli chodzi o pieszczoty bezpośrednie czy stosowanie gadżetów wibrujących.
Nie pojawiła się nadwrażliwość, której także się obawiałam ze względu na pobudzające ekstrakty w składzie.
To, na co Warm Cream zdecydowanie zadziałał, to pobudzenie gruczołów i poprawa nawilżenia. Ze względu na stosowaną antykoncepcję mam problem z suchością pochwy, więc było to dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie. Tym bardziej, że tej poprawy za pierwszym zastosowaniem nie zauważyłam ja, tylko zwrócił na to uwagę mój partner. Działanie powtórzyło się przy kolejnych zastosowaniach.
Lekka konsystencja
Minusem było to, że deklarowana przez producenta niezbędna „niewielka ilość produktu” do użycia okazała się u mnie jednak większa i wymagała dwukrotnej aplikacji. Zdecydowałam się też na użycie żelu nie tylko na łechtaczce, ale też po części na wargach sromowych. Zastosowanie większej ilość nie wywołało skutków ubocznych ani wspomnianego już pieczenia. Po użyciu nie zostają ślady, żel się nie klei. Nie ma zapachu, nie przeszkadza w kolejnych pieszczotach, także oralnych. Oboje z partnerem musieliśmy też przyznać, że jest zaskakująco wydajny.
TO WARTO WIEDZIEĆ
Żel rozgrzewający to nie cudowny środek na problemy w sferze seksu. Jeżeli czujesz, że Twoje problemy z osiągnięciem orgazmu mają głębsze, psychiczne podłoże, skontaktuj się ze specjalistą seksuologiem i poszukaj pomocy.
Zaskakująca skuteczność
Mój przekorny test tego produktu nie okazał się więc spodziewaną klęską. Zaskoczyło mnie zwiększone nawilżenie i brak nadwrażliwości, którą, znając moje doświadczenia z wszelkimi lubrykantami rozgrzewającymi, obstawiałabym w ciemno. Ktoś tutaj więc pomyślał i postarał się stworzyć mieszankę nie za mocną, ale nie za słabą. Dodatek, na który można się skusić choćby z ciekawości.
Główne zalety:
- wydajny,
- rozgrzewa, ale nie powoduje pieczenia.
Główne wady:
- uczucie intensywnego ciepła niekoniecznie będzie dla każdej kobiety komfortowe.
Warm Cream to nie jest magiczny środek, dzięki któremu osiągniemy wielokrotne, cudowne orgazmy. Nie jest jednak bezużyteczny. Pomaga zwiększyć wrażliwość ciała na bodźce. W pewien sposób pozwala przyspieszyć akcję, kiedy głowa chciałaby szybciej, a ciało jeszcze zostaje w tyle. Na pewno każda z nas zareaguje na ten żel inaczej. Czy warto przetestować? Zdecydujcie wedle siebie, czy taka stymulacja jest Wam potrzebna. Sam produkt na pewno Wam nie zaszkodzi.
Masz ochotę poznać bliżej ten żel? Sprawdź jego składniki w naszym sklepie.