Różana mgiełka VOU do ciała i pościeli – mój nowy, seksualny rytuał
Wielokrotnie powtarzałam, że najbardziej satysfakcjonującymi zbliżeniami były te, które zaplanowałam sama. I to od początku do końca. A obecność drugiej osoby, sprowadzałam wręcz do miłego dodatku. Nie oczekiwałam od partnerów zaangażowania w przygotowanie ani odgrywania specjalnej roli. Mieli po prostu być i podziwiać. To były czasy!
Wygodna, związkowa rutyna
Wybierałam bieliznę, dodatki i odpowiedni makijaż. Zapalałam świeczki i szykowałam swoje ulubione gadżety erotyczne. Tworzyłam nastrój w którym chciałam się znaleźć… i trwało to do momentu, aż postanowiłam wejść w dłuższą relację.
Nie ma co się oszukiwać. Z czasem, gdy ludzie zaczynają się do siebie przyzwyczajać, powoli przestają celebrować każde zbliżenie. Innymi słowy: robimy się leniwi, wygodniccy i nie chce nam się już tak starać. Tracimy zapał do tworzenia tych szczególnych chwil, skupiając się na codzienności.
Ostatnio moja przyjaciółka, która również przeszła w pewną stagnację w swojej relacji, zdradziła mi, że brak w jej związku tej nutki spontaniczności. I nim przyznałam, że tak bywa, gdy wiążemy się na dłużej – ugryzłam się w język. Uświadomiłam sobie, że to przecież bzdura. Spontaniczność niewiele ma wspólnego z dobrym planem. A już na pewno braku naszego zaangażowania nie można pod to podciągnąć. Zrozumiałam również, że z własnej woli zrezygnowałam z czegoś co daje mi tyle radości! I postanowiłam się poprawić.
Jak przełamać monotonię?
Pierwszy ustanowiony cel zakładał regularną organizację wyjątkowo przyjemnych wieczorów we dwoje. Drugim było znalezienia cichego środka przekazu, który miał sygnalizować jakie mam zamiary wobec partnera. Oczywiście bez użycia słów.
I o ile z pierwszym krokiem nie było żadnego problemu, tak drugi był trudniejszy do osiągnięcia. Postanowiłam trochę zaryzykować i wykorzystać moją wiedzą o uwarunkowaniu. Mój partner jest bardzo wrażliwy na zapachy, więc wiedziałam w którą stronę mam się kierować. Natomiast znał doskonale moje perfumy i poza tym, że kojarzyły mu się ze mną, brakowało im tego szczególnego podtekstu. Potrzebowałam czegoś co spodoba nam się obojgu, a jednocześnie będzie idealnym dopełnieniem relaksu.
Postawiłam więc na różaną mgiełkę do ciała VOU – Bouquet de Roses. Bardzo lubię kwiatowe zapachy, ale nie są one łatwe do skomponowania. Głównie ze względu na to, że często mają zbyt dużą intensywność, która bywa wręcz dusząca.
Czując zapach mgiełki VOU mam przed oczami satynową pościel usianą płatkami róż.
Pierwsze wrażenia z mgiełką VOU
Zacznę od tego, że samo opakowanie mówi nam, że mamy do czynienia z produktem luksusowym. Ciemno kobaltowy kartonik ozdobiony został złotymi napisami i kusi, żeby zajrzeć do środka.
Sam flakonik jest podłużny i szklany. Bardzo dobrze leży w ręku. Na środku po jednej stronie znajdziemy naklejkę z nazwą produktu i firmą. Oczywiście szata graficzna jest taka sama jak na opakowaniu. Nakrętka, jak i atomizer jest w złotym kolorze. I już mogę Wam zdradzić, że rozpyla bardzo delikatną mgiełkę.
Do dyspozycji mamy 50 ml produktu i póki co jest to jedyny dostępny zapach. A jeśli już o nim mowa to jest on naprawdę piękny. Zmysłowy, pobudzający wyobraźnię, ale nie przytłaczający ani agresywny. Czując go mam przed oczami satynową pościel usianą płatkami róż. Tu warto zaznaczyć, że zapach utrzymuje się na ciele przez parę godzin. Dodatkowo mgiełka do ciała VOU nie zawiera alkoholu ani parabenów. Więc jest bezpieczna do codziennego użytku. Ale osobiście dałam jej inne zadanie.
Seksowne skojarzenia
Przez dwa tygodnie, przy każdym inicjowanym przeze mnie zbliżeniu pryskałam się mgiełką do ciała VOU. Ale również rozpylałam ją na pościel jak i bieliznę. Mój partner od razu zauważył różnicę. Bardzo przypadł mu nowy zapach do gustu, ale wtedy jeszcze nie wiedział co planuję. Po tym czasie zrezygnowałam z rozpoczynania gry wstępnej. Jedynie otulałam różanym zapachem moje ciało i pościel. Efekt był natychmiastowy. Chłopak czując znajomy zapach zaczynał patrzeć na mnie tak, jakbym co najmniej przez ostatnie kilka minut kusiła go i zachęcała do wejścia do łóżka. I ten schemat powtarzał się każdorazowo.
W przypadku nie użycia mgiełki tylko zwykłych perfum, mój partner albo nie reagował albo sam inicjował zbliżenie. Muszę przyznać, że bardzo spodobała mi się ta nowa gra. I wiem, że to nie mój ostatni flakonik VOU. Nie mogę już się doczekać, aż wybierzemy się gdzieś na wspólną kolację i pozwolę sobie rozpalić jego wyobraźnię tą cudowną mgiełką. Oczywiście bez możliwości szybkiej realizacji potrzeby.
Dla kogo?
Mgiełkę do ciała VOU mogę polecić każdemu kto lubi kwiatowe zapachy. Również bardzo dobrze sprawdzi się jako prezent dla drugiej osoby albo jako dodatek do rytuału, którym chcemy się cieszyć z kimś… lub sami ze sobą. Myślę, że to dobry wybór, jeśli chcemy mieć oddzielny zapach do pościeli czy bielizny, ponieważ nie będzie się gryzł np. z zapachem naszych perfum. Może być jedynie wartością dodaną. Zdecydowanie został moim hitem!
AKTUALIZACJA
Mgiełka do ciała VOU Bouquet de Roses jest już niedostępna w sprzedaży.