Bijoux Indiscrets Clitherapy balsamy do łechtaczki zwiększające przyjemność

Przesyłki zawierające erotyczne gadżety kojarzą mi się z otwieraniem prezentów. Niby wiem co będzie w środku, a jednak kiedy widzę zmyślne opakowania to już jestem pełna zachwytu, chociaż przecież to najczęściej kawałek kartoniku, który w tym wszystkim nie jest najistotniejszy.
Pod tym względem Bijoux Indiscrets za każdym razem jest cudownym zaskoczeniem. Niby taka banalna rzecz, którą jest balsam do łechtaczki, a oprawiona w taki sposób, że nie sposób nie pomyśleć „Przecież to genialne!”.
Pierwsze wrażenia
Po pierwsze balsam Clitherapy wygląda dokładnie jak balsam do ust, którego używam. W sumie tu wargi i tam wargi… wszystko się zgadza!

Pełne opakowanie stanowi metalowy krążek z balsamem, który jest umieszczony w kartoniku z holograficznym połyskiem dwóch kolorów przenikających się nawzajem, niebieskiego i różowego, co mi od razu się skojarzyło z Harley Quinn, więc z miejsca wpadłam w pełen zachwyt. A dodatkowym bonusem jest: metal + papier = wolne od plastiku opakowanie!
Błyskotliwe gry słowne i smakowite zapachy

Tekstura balsamu do łechtaczki jest zbliżona do tej, którą ma balsam, wazelina do ust czy olej kokosowy – jest dość twardy, ale pod wpływem ciepła z dłoni lekko się rozpuszcza. Sexting Balm ma niesamowicie imbirowo-ciasteczkowy aromat, od którego aż ślinka cieknie. Zresztą można się tego spodziewać, kiedy na opakowaniu producent podkreśla, że produkt jest tylko do użytku zewnętrznego.
Zaskakująco rozgrzewające działanie
Zgodnie z radą na opakowaniu najpierw nabrałam odrobinę i nałożyłam na skórę, bo nie miałam pojęcia jak mocnego efektu rozgrzewającego powinnam się spodziewać. Masuję, masuję… i nic. Więc nabieram jeszcze trochę i może delikatnie zaczęłam czuć mrowienie ciepła.
Dobra, trzy to dobra liczba, więc nabieram jeszcze trochę i masuję dalej. Nie wiem czy to kwestia zbyt obfitego nałożenia balsamu, czy po prostu on potrzebuje trochę więcej czasu, ale w pewnym momencie poczułam takie ciepło, jakby mi ktoś przyłożył rozgrzany termofor do skóry.
Nie było to nieprzyjemne uczucie, ale zaskakujące i ciekawe. Zazwyczaj do takich rozgrzewających specyfików podchodzę sceptycznie – owszem troszkę rozgrzewają, ale bez szału, a tu taka niespodzianka! Myślę, że spokojnie można sobie regulować to doznanie ciepła i warto chwilę odczekać zanim się nałoży kolejną warstwę balsamu Clitherapy, żeby ta pierwsza zdążyła zadziałać. Sam efekt „rozgrzania” utrzymywał się zaskakująco długo.
Jedwabisty poślizg i subtelna przyjemność
Drugi balsam, który przetestowałam – Bad Day Killer – jest mniej aromatyczny, a może jest po prostu bardziej subtelny z tym swoim lekko anyżowym aromatem, który mi naprawdę przywodził na myśl pomadkę do ust. W moim odczuciu powodował mniejszy efekt rozgrzania w porównaniu z imbirowym Sexting Balm, więc może jest lepszy dla osób, które mają wyjątkowo wrażliwą skórę na mazidła rozgrzewające.
Oba balsamy Clitherapy są najlepszym co do tej pory udało mi się przetestować do masażu łechtaczki – nie są tak mokre jak lubrykant czy olejek i nadają skórze tego idealnego jedwabistego poślizgu sprawiając, że aż chce się dotykać i masować, zarówno solo jak i w duecie.
Po lekturze masz ochotę na zakupy? Balsamy Clitherapy znajdziesz w naszym sklepie.
