Dame Eva. Przepiękny maluszek do masażu łechtaczki bez użycia rąk
Wyobrażam sobie, że gdybym kiedyś spotkała założycielki Dame Products: Alexandrę Fine i Janet Liebermann, mogłybyśmy porozmawiać jak stare znajome: w końcu łączą nas pozytywne podejście do seksualności oraz powołanie do edukacji o zdrowiu intymnym i przyjemności.
Pisząc o Dame Products trudno mi być obiektywną. Kiedy 2 lata temu przygotowywałam opisy produktów tej marki, jej idea mnie zaintrygowała, zaś po dokładniejszym zgłębieniu szczegółów historii Dame na potrzeby tekstu z cyklu Wiedza o markach, totalnie się zakochałam!
Zrzutka na masażer
Evę kojarzę od dawna. To ona zapoczątkowała historię Dame Products. Niemałe wrażenie zrobiła na mnie opowieść o tym, jak w 2014 roku założycielki marki zebrały na portalu crowdfundingowym Indiegogo ponad pół miliona dolarów (!!!) na stworzenie tego masażera.
Potem poświęciły miesiące na tworzenie prototypów i testowanie zabawki, korzystając również ze wsparcia darczyńców np. w kwestii wyboru kolorów.
Mimo mojego zachwytu długo nie decydowałam się na zakup Evy ani żadnego innego z produktów Dame. Przeszkodą były dla mnie wysokie ceny oraz niejednoznaczne oceny, a także to, że w jednej z opinii użytkowników przeczytałam o słabej mocy silniczka Evy. Jako że preferuję dość mocną stymulację łechtaczki, ta wzmianka na jakiś czas mnie odstraszyła. Moje uwielbienie do marki było jednak silniejsze i gdy otrzymałam propozycję przetestowania Evy, zdecydowałam się od razu. Czy było warto?
Perfekcyjny design
Produkty Dame cechuje naprawdę przepiękny wygląd! Są doskonałym połączeniem pomysłów i seksuologicznej wiedzy Alexandry oraz inżynierskich umiejętności Janet z decyzjami opartymi na opiniach testerek_ów. Nowsza wersja Evy jest dostępna w uroczym, jasnoróżowym kolorze kwarcu oraz w opcji głębokiej, jodłowej zieleni. Do mnie trafiła różowa Eva, ale zachwyt pojawił się, jeszcze zanim ją rozpakowałam.
Granatowy kartonik ozdobiony został ślicznymi wzorami. Widnieje na nim nazwa modelu i wizerunek zabawki oraz podstawowe informacje na jej temat. Szkoda, że z zewnątrz opakowanie zostało zabezpieczone folią – moim zdaniem jest ona kompletnie zbędna i niezbyt ekologiczna. Wewnątrz znajdziemy jeszcze kolejne pudełko o pięknym jasnoróżowym kolorze, a w nim gadżet oraz stację dokującą wyeksponowane na plastikowej tacce. Pod nią kryje się jeszcze kabel USB, krótka instrukcja oraz lniany woreczek do przechowywania. Już sam proces rozpakowywania był dla mnie niesamowicie przyjemną przygodą – czułam się, jakbym dostała wspaniały prezent od Secret Delivery i od samej siebie!
Praktyczne akcesoria
Woreczek do przechowywania nie powinien był mnie zaskoczyć – przy gadżetach z półki premium uważam go za element obowiązkowy. Natomiast miłą niespodzianką był dla mnie jego materiał – len.
To tkanina, której produkcja jest znacznie bardziej energooszczędna niż bawełny (zarówno organicznej, jak i tej z upraw tradycyjnych) i dziwię się, że nie jest bardziej popularny jako przyjazna środowisku opcja. Na woreczku wyhaftowano logo Dame w kształcie emoji z otwartymi ustami 😮, które wyróżnia się jedynie kształtem na powierzchni tkaniny (jest w tym samym kolorze co woreczek). Brak jakichkolwiek napisów sprawia, że etui bezpiecznie skrywa zawartość.
Bajeranckim i praktycznym akcesorium jest stacja dokująca. Schowanie w niej gadżetu podczas ładowania pozwala uniknąć osiadania na nim kurzu czy zjedzenia maleńkiej i delikatnej zabawki przez domowego pupila (na szczęście moje koty interesują się tylko kabelkami, ale słyszałam historie o gryzoniach czy psach, które zmusiły do pożegnania się z drogim gadżetem erotycznym). Również kabel do stacji dokującej jest pokryty tkaniną dla większej trwałości.
Po włożeniu Evy do stacji dokującej byłam lekko skonfundowana, nie widząc migającego światełka. Zajrzałam do instrukcji, która uprzedzała, że światełko jest bardzo dyskretne i żeby je dostrzec, najlepiej zgasić światło i przyłożyć rękę tuż nad zabawką. W moim przypadku, żeby rozpocząć ładowanie, należało po prostu głębiej wcisnąć kabel do stacji dokującej, ale wskazówka ze zgaszeniem światła także okazała się pomocna. Rzeczywiście miganie światełka umieszczonego pod silikonem jest widoczne tylko w naprawdę ciemnym otoczeniu, a po schowaniu pod pokrywą już kompletnie go nie widać. Po około 2 godzinach światełko zapaliło się na stałe i można było rozpocząć zabawę.
Do tego kompletu dołączona została również wypukła, granatowa naklejka w kształcie logo marki. Zgadnijcie, kto przykleił ją już na klapę swojego laptopa?
Dodam jeszcze, że stacja dokująca wraz z kablem bez problemu mieszczą się do sporego woreczka, więc taki zestaw można łatwo i bezpiecznie transportować. Stacja dokująca nie zajmuje zresztą szczególnie dużo miejsca, bo i sama Eva jest maluteńka. Do tego kompletu dołączona została również wypukła, granatowa naklejka w kształcie logo marki. Zgadnijcie, kto przykleił ją już na klapę swojego laptopa? 🙋
Najpiękniejsza zabawka w kolekcji
Przyznam, że nie mam pojęcia, ile gadżetów leży w kartonach pod moim łóżkiem i w szafie, i ile wcześniej przeszło przez moją sypialnię. Wypróbowanych przeze mnie wibrujących modeli naliczyłabym pewnie kilkanaście lub dwadzieścia kilka. Przy dobieraniu zabawek obok praktycznych aspektów zwracam również uwagę na ich walory estetyczne. I, moim zdaniem, Eva to najpiękniejszy wibrujący gadżet erotyczny, jakiego używałam. Ustępuje w aspekcie estetyki chyba tylko moim szklanym dildom z różowymi elementami (Gläs Spiral Staircase i Gläs Sweetheart).
Muszę też dodać, że prawdopodobnie przez kształt przypominający tułów z dwoma ramionami oraz przez uroczą animację obejrzaną na stronie Dame Products, trudno mi się pozbyć z głowy wizerunku Evy jako małego, robociego stworka – myślę o niej trochę jak o pomocnym, elektronicznym skrzacie.
Wspomniałam już kilka razy o jej rozmiarze, który naprawdę zrobił na mnie wrażenie – wyobrażałam ją sobie jako trochę większą zabawkę. Jej “tułów” ma wymiary około 3 x 3 x 4 cm, a z ramionami szerokość sięga ponad 6 cm. Ostatecznie nic dziwnego, że tak niewiele, bo Eva została skonstruowana jako gadżet do używania w trakcie stosunku – musi być malutka, żeby ściśle przylegać do łechtaczki, nie blokując dostępu do ujścia pochwy. Jeśli zaś chodzi o resztę specyfikacji technicznej: Eva oferuje 3 poziomy intensywności stałych wibracji, jest pokryta hipoalergicznym silikonem i w pełni wodoodporna, więc można ją zabrać pod prysznic czy do wanny. Po naładowaniu powinna działać 2 godziny, ale przyznam, że po kilkunastu użyciach jeszcze nie udało mi się jej rozładować.
Natomiast jak na taki malutki gadżet, zwłaszcza na najmocniejszym ustawieniu, zdecydowanie dają radę.
Mocny i przyczepny
A jak ta piękność sprawdza się w praktyce? Muszę przyznać, że jej moc pozytywnie mnie zaskoczyła. Jej wibracje nie są może tak dudniące (rumbly) jak w niewielkim We-Vibe Tango, a jeszcze bardziej mizerne wydają się w porównaniu do działania bezdotykowych masażerów takich jak LELO Sona. Natomiast jak na taki malutki gadżet, zwłaszcza na najmocniejszym ustawieniu, zdecydowanie dają radę. Niestety tej mocy towarzyszy odgłos niezbyt przyjemnego brzęczenia. Sama akurat jestem w stanie zatracić się podczas seksu na tyle, że przestaję to słyszeć, ale Eva może nie być najlepszym wyborem dla poszukujących cichego gadżetu, który nie będzie nikogo rozpraszał i którego można swobodnie używać, nie martwiąc, że usłyszą go współlokatorzy_rki.
Eva to nietypowy masażer łechtaczki: jej zaskakująco elastyczne ramiona zakłada się pod wargi sromowe i dzięki temu powinna pozostać przyczepiona do wulwy podczas używania. Miałam spore wątpliwości, czy rzeczywiście gadżet będzie pozostawał w jednym miejscu. Okazało się, że tak, jak zaleca instrukcja, najlepiej trzyma się wulwy, jeśli nie użyje się za dużo lubrykantu (najlepiej w ogóle, jednak sama wolę masaż łechtaczki z lekkim nawilżeniem).
Opcjonalnie dla par
Mimo teoretycznego przeznaczenia do używania podczas penetracji z Evą łatwiej mi było obchodzić się samej niż przy seksie z partnerem. Mój narzeczony i tak był zdziwiony, że zabawka przez jakiś czas trzyma się mojego sromu w trakcie penetracji. Potem naturalnie robiło się bardziej mokro i Eva ześlizgiwała się z mojej łechtaczki. Na pewno będziemy jej jeszcze razem używać, ale przyznam, że podczas masturbacji o wiele wygodniej udaje mi się ten gadżet umieścić i utrzymać w odpowiednim miejscu. Chociaż teoretycznie jest to masażer niewymagający użycia rąk, u mnie najlepiej działa dociśnięty do wulwy. Zaś dzięki niewielkiemu rozmiarowi Evy dołączenie do zabawy dilda czy wibratora nie sprawia problemu i właśnie takie połączenie: delikatnej penetracji pochwy szklanym dildem wraz z masażem łechtaczki u mnie działało zdecydowanie najlepiej, wprost wystrzałowo!
Chciałabym jeszcze dodać, że dotąd nie udało mi się znaleźć gadżetu stworzonego specjalnie dla par, który naprawdę spełniałby u mnie swoją docelową funkcję. Typowe wibratory dla par w kształcie spłaszczonej litery C albo nie trzymały się wygodnie mojej łechtaczki, przesuwając się boleśnie po wzgórku łonowym, albo ich część waginalna w ogóle nie mieściła się u mnie w pochwie razem z penisem partnera. Eva od Dame Products była zdecydowanie bliżej spełnienia swojego celu, ale na ten moment LELO Sona pozostaje moim ulubionym gadżetem do używania w trakcie seksu z partnerem. Bo, jeśli jeszcze nie wiecie, każda zabawka erotyczna może być używana w parze (czy w seksie grupowym), nie tylko taka opisywana jako „dla par” 😉
Gadżet dla koneserów
Założycielki marki Dame Products twierdzą, że chcą tworzyć gadżety dostępne. Co prawda nie wiem, jak ceny ich produktów wypadają na amerykańskim rynku, ale jeśli chodzi o Polskę, nazwałabym rzecz po imieniu: Eva jest droga jak na niewielki masażer łechtaczki. Oczywiście jej cena w prosty sposób wynika z dbałości o design i jakość oraz z faktu, że to niezwykle innowacyjna zabawka, a na rozwój jej pomysłu poświęcono sporo czasu i zaangażowano do tego masę testerek_ów. Ale czy nazwałabym ten masażer dostępnym? Nie. Czy spodoba się większości łechtaczek, jak popularne bezdotykowe masażery łechtaczki? Obawiam się, że też nie.
Może tak jak ja, wyjmując ją ze stacji dokującej, za każdym razem będziesz wzdychać nad tym, jaka jest urocza i rozkoszna.
Natomiast całe doświadczenie używania Evy mogę szczerze ocenić jako bardzo przyjemne. Mam cichą nadzieję, że Eva będzie jeszcze rozwijana i może ulepszenie tego modelu dodatkowo ułatwi jego używanie z partnerem_ką oraz wprowadzi bardziej głębokie, dudniące wibracje, zamiast tych powierzchownych i brzęczących (choć nie wiem, na ile to możliwe przy tak małej zabawce). Jeśli nie przeszkadza Ci jej głośność, nie ogranicza Cię budżet i szukasz zabawek do seksu z partnerem_ką, Eva to prezent, który warto sobie podarować. Może tak jak ja, wyjmując ją ze stacji dokującej, za każdym razem będziesz wzdychać nad tym, jaka jest urocza i rozkoszna.
Zaciekawiła Cię recenzja? Przyjrzyj się zdjęciom i szczegółom masażera Dame w naszym sklepie.