Nomi Tang Pocket Wand – dużo przyjemności w kieszonkowym wydaniu

Avatar photo
Autorka:
13.12.2022 · Czas czytania: 3 min
Dłoń trzyma mały, liliowy masażer Nomi Tang Pocket Wand. Obok niego leży biały kartonik z logo i wymienna nakładka.Dłoń trzyma mały, liliowy masażer Nomi Tang Pocket Wand. Obok niego leży biały kartonik z logo i wymienna nakładka.

Gdy po długiej, ciemnej zimie doczekaliśmy się w końcu ciepłych i słonecznych dni, z coraz większym zaangażowaniem zabraliśmy się za planowanie wyczekanego urlopu. Każdy, kto leciał kiedyś samolotem, wie, jak drogocenny potrafi być każdy kilogram bagażu i fragment miejsca w walizce. No a jak to tak, wakacje i relaks bez gadżetów erotycznych?

Siłą rzeczy rozpoczęliśmy więc poszukiwania czegoś jak najbardziej kompaktowego i tak oto natrafiliśmy na Nomi Tang Pocket Wand. Jako że standardowe masażery do ciała potrafią mieć naprawdę spore gabaryty, nad obietnicą podobnego potencjału zamkniętego w niecałych 100 gramach wagi i 10 centymetrach długości nie zastanawialiśmy się zbyt długo. Czy była to dobra decyzja?

Co skrywa opakowanie?

Po niecierpliwym oczekiwaniu dociera do nas estetyczne pudełko zamykane magnetycznie. Po jego otwarciu ukazuje nam się materiałowy woreczek – uwielbiamy, gdy producenci je dołączają, w przypadku „kieszonkowego” gadżetu jest to jeszcze większy plus! Pod woreczkiem natomiast skrywa się główny bohater naszej recenzji.

Mały, liliowy masażer Nomi Tang Pocket Wand ma kształt mini mikrofonu oraz dwie wymienne nakładki: z czułkami i podłużną.Musimy przyznać, że choć wiedzieliśmy, czego się spodziewać, dopiero zobaczenie go na własne oczy uświadomiło nam, jaki niewielki jest w rzeczywistości. Nie są to może rozmiary szminki, do której porównuje zabawkę producent, jednak określenie „kieszonkowy” wydaje się pasować tutaj idealnie.

W zestawie mamy dwie nakładki w zróżnicowanych kształtach – jedna z długimi wypustkami, przeznaczona do stymulacji np. sutków czy łechtaczki, oraz druga, wydłużona i zagięta, do stymulacji punktu G. Wszystkie elementy pokryte są przemiłym w dotyku, miękkim silikonem. Zestaw dopełniają kabel USB do ładowania oraz instrukcja obsługi.

Jeden przycisk – wiele możliwości

Jeśli chodzi o obsługę, jest naprawdę bardzo prosto. Na smukłym trzonku mieści się pojedynczy guzik, odpowiedzialny za wszystkie możliwości zabawy. Naciskając go kolejno uruchamiamy trzy jednostajne tryby wibracji o wzrastającym nasileniu oraz 4 wzory „falujące”. Drgania są naprawdę intensywne – dosłownie widać to gołym okiem! Chcąc skorzystać z nakładek, umieszczamy je delikatnie na górnej kulistej części, używając do tego celu lubrykantu. Pocket Wand cechuje się stopniem wodoodporności IPX6 – jest odporny na zachlapanie, co pozwala na jego użycie pod prysznicem oraz mycie pod bieżącą wodą.

Drgania są naprawdę intensywne – dosłownie widać to gołym okiem!

Silne wibracje i tłumiące nakładki

Żeby urlop na pewno był udany, dokonaliśmy pierwszych testów jeszcze przed wyjazdem 😉

Obok szklanek leży masażer Nomi Tang Pocket Wand oraz jego nakładki: z dwoma długimi wypustkami i długa, rozszerzająca się.Nina: Najpierw krótko o wrażeniach osoby z cipką… chociaż to nie od cipki się zaczęło! Wandy rekomendowane są jako masażery całego ciała i Pocket Wand w tej roli sprawdza się świetnie. Połączenie jedwabistego dotyku oraz potężnych jak na to maleństwo wibracji wypada bardzo pobudzająco na skórze w każdym miejscu. Stymulacja obszarów najbardziej wrażliwych bez większych trudności doprowadziłaby mnie do orgazmu. A mowa tu dopiero o wersji podstawowej!

Zachęcona tymi rezultatami, ochoczo zabrałam się za testowanie nakładek. Szybko dał o sobie znać pewien minus tego rozwiązania – silniczek urządzenia znajduje się „pod spodem”, drgania są pośrednio przenoszone na nakładkę, co w pewien sposób je osłabia. W przypadku wersji do sutków i łechtaczki, nie było to mocno odczuwalne i kształt zdecydowanie nadrabiał tę niedogodność – ich stymulacja za jej pomocą dostarczyła mi sporo przyjemności. Jeśli jednak chodzi o wariant dedykowany masażowi punktu G, jest już słabiej – wibracje gdzieś „giną” i po włożeniu do środka odczuwałam je już dosyć łagodnie – na poziomie co najwyżej delikatnego pobudzenia.

Matt: Mnie również najbardziej przypadła do gustu nakładka „rozdwojona” – dobrze sprawdziła się do masowania żołędzi, czy „skoncentrowanej” stymulacji innych okolic. „Goła” różdżka świetnie wypadła przy masażu całego penisa i okolicy krocza, myślę, że byłoby tak z każdą inną strefą erogenną.

Produkt godny uwagi?

Naszym zdaniem – jak najbardziej tak. W stosunkowo niskiej cenie zamyka się wiele zalet – estetyczny wygląd, wielozadaniowość, oraz moc nieproporcjonalna do rozmiarów 😉 To właśnie wielkość jest tutaj największym atrybutem – dzięki niej przyjemność możemy zabrać ze sobą praktycznie wszędzie. W naszej podróżnej walizce Pocket Wand ma już swoje stałe miejsce i z pewnością długo go nie opuści!

Zaciekawiła Cię recenzja? Sprawdź dokładne informacje o minimasażerze z nakładkami w naszym sklepie.

Avatar photo

O autorce:

Nina i Matt

Z zawodu medycy z psychiatrycznym zacięciem, z zamiłowania poszukiwacze wrażeń w świecie erotycznych gadżetów. Poza wspólnym testowaniem łączy nas miłość do planszówek, gier na PlayStation i dobrego jedzenia.