Bezdotykowy masażer łechtaczki Womanizer Starlet – bardzo efektywny, bardziej dostępny
Chciałam zacząć ten tekst wstępem o tym, jakim kultowym produktem jest Womanizer i ile się o nim nasłuchałam zanim przetestowałam model Starlet. Tyle że kiedy rozmawiam o gadżetach erotycznych z ludźmi, którzy nie są tak zafascynowani tym tematem jak ja, i wspominam o bezdotykowych stymulatorach łechtaczki, często robią wielkie oczy, kompletnie nie wiedząc, o co chodzi.
Gadżet, który powinien znać każdy
Także kiedy wrzucam w relacje na Instagramie zdjęcie np. LELO Sony (zobacz recenzję), to otrzymuję pytania, co to jest i do czego służy. Uważam to za absolutny skandal, że nadal tyle osób nie wie! Myślę, że gdyby wszystkie potencjalnie zainteresowane osoby były świadome istnienia i działania Womanizerów, Satisfyerów czy Sony, to ten świat byłby lepszym miejscem. Posiadacze łechtaczek zasługują, żeby odkryć te gadżety! A Starlet od Womanizer ma o wiele większy potencjał, by przebić się do mainstreamu niż poprzednie modele tego producenta ze względu na znacznie bardziej atrakcyjną cenę – ponad dwa razy niższą niż w przypadku pierwszych wersji Womanizera.
Jak działa Womanizer?
No, dobrze, ale dla tych, którzy nie wiedzą: jak działa Womanizer? Pomysł jest względnie prosty: zasysa żołądź łechtaczki charakterystyczną końcówką. A co w tym rewolucyjnego? Nie można go nazwać wibratorem łechtaczkowym, bo jego efekt nie polega na wibracjach, a właśnie na ssaniu, które okazało się niezwykle efektywne: gadżet w zasadzie gwarantuje szybki orgazm i zbiera niemal same pozytywne recenzje. Firma wypuściła już kilka wersji tego kultowego produktu, a model Starlet opisywany jest jako opcja dla początkujących, możliwa do zabrania ze sobą gdziekolwiek.
Starlet: pierwsze wrażenia
Rzeczywiście, Starlet jest mały i wygodny, łatwo go zabrać w podróż, tylko jak na wciąż nie najtańszy gadżet, szkoda, że nie ma etui do przechowywania i transportu. Posiada za to poręczny i estetyczny kształt. Moim zdaniem, to najzgrabniejszy model Womanizera obok Liberty. Także jego paleta kolorystyczna bardzo mi odpowiada, jako miłośniczka minimalizmu doceniam jednokolorowe wersje: różową i fioletową. Sama testowałam opcję śnieżną, w której srebrne elementy na białym tle kojarzą mi się raczej z wyglądem sportowego buta niż gadżetem królowej śniegu, a w dodatku czerwony kolor diody zmieniłabym raczej na niebieski, ale to tylko moja opinia. Ten mały gadżet robi za to świetne wrażenie w pierwotnym opakowaniu: które jest proste i estetyczne – szkoda tylko, że zawiera tyle plastiku.
Wygodne ładowanie i odporność na zachlapania
Jeśli chodzi o kwestie techniczne, gadżet jest zasilany poprzez gniazdo ładowania znajdujące się pod małą, gumową klapką. Osobiście, doceniam brak konieczności wymieniania baterii – wydaje mi się to wygodne i ekologiczne rozwiązanie. Zabawka jest odporna na zachlapania, ale nie w pełni wodoodporna, co różni ją od innych modeli Womanizera i uniemożliwia użycie w kąpieli czy pod prysznicem – znów sądzę, że jak na tę półkę cenową można by wymagać więcej. Starlet jest za to łatwy w czyszczeniu i obsłudze. Jego zdejmowaną silikonową końcówkę myje się pod bieżącą wodą, można także dokupić zapasową i wymienić ją w razie potrzeby. Do przełączania pomiędzy trybami służy jedyny guzik umieszczony wygodnie na wierzchu gadżetu. Trybów prędkości jest jedynie cztery, więc chociaż brak opcji powrotu do poprzedniego może przeszkadzać, to przy tak małej liczbie łatwo przeskoczyć wszystkie i wrócić do pożądanego ustawienia.
Przyjemny, choć hałaśliwy
Starlet dobrze leży przynajmniej w mojej małej dłoni, chociaż muszę przyznać, że niełatwo było mi na początku przyzwyczaić się do tak małej końcówki i trafić nią idealnie w łechtaczkę.
Niestety, mimo zapewnień producenta, zabawka dość głośno terkocze, zwłaszcza przy ostatnim trybie – przy takim maluszku spodziewałam się trochę cichszego silniczka. Żeby przełączać tryby, należy dłuższą chwilę przytrzymać przycisk, co na początku wydawało mi się męczące, ale ostatecznie to mniej frustrujące niż gdyby krótkie kliknięcie niechcący miało niepotrzebnie zmienić tryb. Po kilku aplikacjach lubrykantu (na bazie wody, w tym przypadku lepiej bez silikonu!) na końcówkę także i ta czynność wydaje mi się już łatwa.
Orgazm błyskawiczny
Co do samych moich odczuć, brak niespodzianek. Rzeczywiście, kiedy się już go przyssie do łechtaczki, Starlet efektywnie i szybko doprowadza do orgazmu, który, moim zdaniem, jest głębszy, nie tak powierzchowny jak te uzyskiwane poprzez zwykłe wibratory łechtaczkowe. Według mnie, oferowane przez Starlet cztery tryby intensywności są zdecydowanie wystarczające: sama najbardziej polubiłam 2 środkowe.
A czy jest to gadżet dla każdego? Powinien sprawdzić się u kogoś, kto miewa problem z osiągnięciem orgazmu – jest szansa, że trochę to ułatwi. Za to raczej nie przypadnie do gustu tym, którzy do orgazmu wolą dążyć powoli. Jeśli ktoś z kolei oczekuje więcej opcji i wodoodporności, i może sobie na to pozwolić, to poleciłabym raczej wyższy model Womanizera niż Starlet, np. Womanizer Premium. A co z osobami, które raczej nie przepadają za stymulacją łechtaczki? Otwartym na nowe doznania poleciłabym spróbować przygody z Womanizerem, którą warto zacząć właśnie od Starlet. Może się okazać, że jednak odpowiednia stymulacja wywoła efekt, którego kompletnie się nie spodziewamy!
Niedrogi gadżet premium
Podsumowując, Womanizer Starlet to budżetowa wersja klasycznego już gadżetu premium – nie jest wodoodporna, posiada mniej trybów pracy, ale za to ze względu na mały rozmiar wygodnie się nią operuje i łatwo ją zabrać w podróż. Ale co najważniejsze, tak jak droższe modele Womanizera, zapewnia szybką przyjemność. Nawet jego głośność staje się raczej drugorzędna, kiedy to małe cudo sprawia, że chce się krzyczeć z rozkoszy.
AKTUALIZACJA
Model Starlet jest już niedostępny w sprzedaży. Zastąpiła go nowa, wodoodporna wersja Starlet 2.