Bijoux Indiscrets Clitherapy balsamy do łechtaczki zwiększające przyjemność

Avatar photo
Autorka:
22.05.2020 · Czas czytania: 3 min
Puszka balsamu Sexting Balm pływa na powierzchni wody. Wokół kremowe róże i niebieskie kwiaty unoszą się na wodzie.Puszka balsamu Sexting Balm pływa na powierzchni wody. Wokół kremowe róże i niebieskie kwiaty unoszą się na wodzie.

Przesyłki zawierające erotyczne gadżety kojarzą mi się z otwieraniem prezentów. Niby wiem co będzie w środku, a jednak kiedy widzę zmyślne opakowania to już jestem pełna zachwytu, chociaż przecież to najczęściej kawałek kartoniku, który w tym wszystkim nie jest najistotniejszy.

Pod tym względem Bijoux Indiscrets za każdym razem jest cudownym zaskoczeniem. Niby taka banalna rzecz, którą jest balsam do łechtaczki, a oprawiona w taki sposób, że nie sposób nie pomyśleć „Przecież to genialne!”.

Pierwsze wrażenia

Po pierwsze balsam Clitherapy wygląda dokładnie jak balsam do ust, którego używam. W sumie tu wargi i tam wargi… wszystko się zgadza!

Na białym tle widać balsam Bijoux Indiscrets Clitherapy Bad Day Killer w białej, płaskiej puszce. Opakowanie balsamu stanowi mały metalowy krążek (lub metalowe pudełeczko, jak kto woli), bardzo minimalistyczny w swoim wyglądzie – biały z czarnymi, tytułowymi napisami. Z pewnością ten mały rozmiar sprzyja zabraniu go ze sobą wszędzie w podróż, bo zmieści się nawet do najmniejszej portmonetki.

Pełne opakowanie stanowi metalowy krążek z balsamem, który jest umieszczony w kartoniku z holograficznym połyskiem dwóch kolorów przenikających się nawzajem, niebieskiego i różowego, co mi od razu się skojarzyło z Harley Quinn, więc z miejsca wpadłam w pełen zachwyt. A dodatkowym bonusem jest: metal + papier = wolne od plastiku opakowanie!

Błyskotliwe gry słowne i smakowite zapachy

Dłoń trzyma balsam Bijoux Indiscrets Clitherapy Sexting Balm, który znajduje się w błyszczącym, niebiesko-różowym opakowaniu.Wisienką na designerskim torcie balsamu Clitherapy są jak dla mnie napisy. Weźmy na przykład Sexting Balm z podtytułem Read Fast, Type Fast, Come Fast albo Bad Day Killer mówi nam The Best Is Yet to Come. To są niby takie błahe rzeczy, ale jakoś uwielbiam te gry słowne, które funduje nam Bijoux Indiscrets, że aż nie sposób się do siebie nie uśmiechnąć pod nosem oglądając opakowanie. Naprawdę tak bardzo mi się spodobał ten kartonik, że go zatrzymałam i nie mam serca go wyrzucić, a przecież nie jestem z tych, którzy zbierają kamyki, bileciki i muszelki.

Tekstura balsamu do łechtaczki jest zbliżona do tej, którą ma balsam, wazelina do ust czy olej kokosowy – jest dość twardy, ale pod wpływem ciepła z dłoni lekko się rozpuszcza. Sexting Balm ma niesamowicie imbirowo-ciasteczkowy aromat, od którego aż ślinka cieknie. Zresztą można się tego spodziewać, kiedy na opakowaniu producent podkreśla, że produkt jest tylko do użytku zewnętrznego.

Zaskakująco rozgrzewające działanie

Zgodnie z radą na opakowaniu najpierw nabrałam odrobinę i nałożyłam na skórę, bo nie miałam pojęcia jak mocnego efektu rozgrzewającego powinnam się spodziewać. Masuję, masuję… i nic. Więc nabieram jeszcze trochę i może delikatnie zaczęłam czuć mrowienie ciepła.

Puszki balsamów Sexting Balm i Horny Jar pływają na powierzchni wody. Wokół unoszą się kremowe róże i niebieskie kwiaty.

Dobra, trzy to dobra liczba, więc nabieram jeszcze trochę i masuję dalej. Nie wiem czy to kwestia zbyt obfitego nałożenia balsamu, czy po prostu on potrzebuje trochę więcej czasu, ale w pewnym momencie poczułam takie ciepło, jakby mi ktoś przyłożył rozgrzany termofor do skóry.

Nie było to nieprzyjemne uczucie, ale zaskakujące i ciekawe. Zazwyczaj do takich rozgrzewających specyfików podchodzę sceptycznie – owszem troszkę rozgrzewają, ale bez szału, a tu taka niespodzianka! Myślę, że spokojnie można sobie regulować to doznanie ciepła i warto chwilę odczekać zanim się nałoży kolejną warstwę balsamu Clitherapy, żeby ta pierwsza zdążyła zadziałać. Sam efekt „rozgrzania” utrzymywał się zaskakująco długo.

Jedwabisty poślizg i subtelna przyjemność

Drugi balsam, który przetestowałam – Bad Day Killer – jest mniej aromatyczny, a może jest po prostu bardziej subtelny z tym swoim lekko anyżowym aromatem, który mi naprawdę przywodził na myśl pomadkę do ust. W moim odczuciu powodował mniejszy efekt rozgrzania w porównaniu z imbirowym Sexting Balm, więc może jest lepszy dla osób, które mają wyjątkowo wrażliwą skórę na mazidła rozgrzewające.

Oba balsamy Clitherapy są najlepszym co do tej pory udało mi się przetestować do masażu łechtaczki – nie są tak mokre jak lubrykant czy olejek i nadają skórze tego idealnego jedwabistego poślizgu sprawiając, że aż chce się dotykać i masować, zarówno solo jak i w duecie.

Po lekturze masz ochotę na zakupy? Balsamy Clitherapy znajdziesz w naszym sklepie.

Avatar photo

O autorce:

Lenka

Cześć, jestem Lenka! Dużo czytam, trochę piszę i od niedawna zakochałam się w jeździe na wrotkach. Uwielbiam szukać nowych rzeczy, które mnie zachwycą i właśnie to sprowadziło mnie tutaj.